Jak jedna chwila zmieniła całe moje życie

Lubię to!
krzysztof litwinski

Steve Jobs powiedział studentom Stanfordu, aby słuchali głosu serca i intuicji, bo „one w jakiś sposób już wiedzą, kim naprawdę chcesz się stać”. Raz posłuchałem i zmieniło mnie to na zawsze.

Streszczenie

  • Słuchaj swojej intuicji, bo ona widzi to, czego nie dostrzega rozum. Intuicja to szczególna forma inteligencji. Dzisiejszy świat jej nie docenia, bo od czasów oświecenia myślenie logiczne triumfuje nad każdym innym – oczywiście tylko dopóki nagle logika nie okaże się bezradna.
  • Kiedy skupisz się na innych, znikają Twoje własne obawy i słabości. Wtedy niespodziewanie odkrywasz siebie, jakim/jaką jesteś naprawdę, bo przestajesz cokolwiek udawać i możesz zobaczyć siebie bez maski. Nawet jeśli masz największe kompleksy, spodoba Ci się to, co wtedy zobaczysz.
  • Żadne indywidualne sukcesy ani zdobycze nie dadzą Ci spełnienia, jakie daje jedna chwila prawdziwego pochylenia się nad kimś drugim i ofiarowania mu całej swojej uwagi.

Całość 

Najważniejsze dni twojego życia to dzień, w którym się urodziłeś i dzień, w którym zrozumiałeś, po co – Mark Twain

Mój wielki mentor i idol Tony Robbins opowiedział na jednym ze swoich szkoleń historię młodego człowieka, który wychował się w bajecznie bogatej rodzinie i spędzał większość swojego czasu na szukaniu coraz to nowych rozrywek. Kupował najnowsze sportowe samochody, balował w najbardziej szalonych kurortach świata, bawił się z najpiękniejszymi kobietami i odlatywał na najmocniejszych używkach.

Nic jednak nie potrafiło dać mu poczucia, że ma po co rano wstawać i że jego życie ma sens. Wtedy poprosił Tonego o pomoc – nie potrafił dłużej tak żyć. Tony nie miał dla niego czasu – akurat wybierał się do Serbii z transportem wózków inwalidzkich uzbieranych dla dzieci, które straciły nogi w wyniku wybuchu min w dotkniętej niedawną wojną byłej Jugosławii. Może polecisz ze mną – zaproponował – przydasz mi się do rozładowania tych wózków na lotnisku. Możemy pogadać po drodze. 

Młody człowiek nie zastanawiał się długo. I tak nie miał nic innego do roboty, liczył na trochę czasu w towarzystwie Tony Robbinsa, a poza tym spodobał mu się ten pomysł z wózkami. To było coś, czego nigdy dotąd nie próbował. Coś go w tym pociągało.

Po wielogodzinnym locie, zdrętwiali, dotarli na miejsce i od razu zaczęli wyładowywać wózki. Czekali już na nich lokalni partnerzy akcji wraz ze sporym tłumkiem kalekich dzieci – ofiar wojny dorosłych. Dzieciaki nie mogły się już doczekać wózków, które dla nich oznaczały zakres osobistej wolności, jaki przekraczał ich najśmielsze marzenia.

Operacja trwała już jakiś czas, kiedy młody znajomy Tony Robbinsa, w dżinsach od Armaniego, sięgnął po kolejny wózek, rozłożył go i posadził na nim kolejne dziecko. Chłopczyk kurczowo złapał go za rękę i ze łzami w oczach powtarzał raz za razem: thank you, thank you, thank you.

W tej jednej chwili młody Amerykanin zrozumiał, po co żyje. Nigdy wcześniej nie czułem się tak szczęśliwy – powiedział potem Tony’emu.

Siedem lat temu znajdowałem się dokładnie na przeciwnym biegunie jego życiowej sytuacji. Kilkanaście miesięcy wcześniej straciłem doskonale płatną pracę i po latach dostatku i wygody teraz z trudem usiłowałem podźwignąć z gruzów moje życie. Każdego ranka mobilizowałem wszystkie siły, żeby się nie załamać, wstać i iść dalej pod wiatr.

Któregoś dnia, przeglądając internet, który był dla mnie pewną formą ucieczki od zalewającego stresu, trafiłem na ogłoszenie jakichś psich maniaków, szukających domu dla starego psa ze schroniska.

To nie jest zwyczajne ogłoszenie, w którym szukamy domu dla bezdomnego psa. To jest nasz gorący apel do osób kochających zwierzęta. Apel o pomoc dla naszego podopiecznego, Mozarta.

Mozart ma ponad 10 lat i przez całe swoje życie mieszka w azylu prowadzonym przez Fundację „Psi Anioł”. Jest półślepy i chory. Cierpi na zespół „końskiego ogona” co oznacza ucisk rdzenia kręgowego na nerwy. Serce Mozarta też jest chore – bije nieregularnie. 

Jego stan pozwala jedynie na leczenie zachowawcze polegające na podawaniu leków na serce. Mozart chodzi tylko troszkę. Pomimo choroby ma dobry apetyt i wielka potrzebę obcowania z człowiekiem.

Przez swój słaby wzrok jest z natury nieufnym psem, ale jego doświadczenie pozwala bardzo szybko przekonać się o braku złych zamiarów. Wyczytuje to wodząc nosem blisko twarzy człowieka. Korzysta z każdej chwili spędzonej z opiekunami… 

Pomimo ogromnych starań podejmowanych w azylu nie możemy Mozartowi zapewnić jednego: naszej stałej obecności przy nim, pomocy w chwili, gdy będzie jej potrzebował. Boimy się również tego, że nie będzie nas przy nim wtedy, gdy nastaną jego ostatnie godziny.

Prosimy – zabierz Mozarta do swojego domu. Podaruj mu tylko miękkie posłanie i swój czas. Podaruj mu również to, czego Mozart ogromnie potrzebuje: uczucia, że po całym swoim życiu bycia niczyim wreszcie jest chciany i ważny. A gdy nadejdzie jego czas – niech nie będzie samotny….

Czytaliśmy z żoną to ogłoszenie bez końca. Nie byliśmy w stanie przyjąć tego psa pod swój dach. Każdy dzień był walką z rachunkami i rosnącymi długami. Każdego dnia długie godziny zajmowałem się ratowaniem zbankrutowanej firmy, która była naszą szansą na odbudowanie kiedyś normalnego życia. Wreszcie, w domu mieliśmy już dwa duże psy z „lepszych” czasów, a w obecnej sytuacji samo ich utrzymanie było poważnym wyzwaniem.

A jednak ciągle wracaliśmy do tego ogłoszenia. Nie potrafiliśmy przestać myśleć o tym samotnym, schorowanym zwierzaku, którego przecież już nikt nie zechce. Nigdy go nie widziałem, a jednak czułem się tak, jakby był tuż obok. Chyba w końcu to ja powiedziałem weźmy go.

Telefon do „Psiego Anioła”. Tak, jest u nas, przywieziemy go państwu wieczorem, dokąd? OK. Późnym wieczorem pod dom podjechał mały samochód dostawczy z logo Psiego Anioła. Z samochodu wysiadł wysoki, mocno zaniedbany obywatel w splamionych, roboczych ciuchach oraz pani w dojrzałym wieku, wyglądająca na szefową.

Otworzyli drzwi z tyłu furgonetki. W środku ukazał się duży, kraciasty koc, a na nim leżący czarny potwór z wielkimi oczami i paszczą, jak z bajki o Czerwonym Kapturku. Obywatel wziął potwora na ręce i zapytał „dokąd?”. On sam nie chodzi? – zapytałem panią Agnieszkę. Chodzi, ale mało. Nie miałem odwagi dopytywać, jak mało. Przecież ich nie odeślemy…

Mozart trafił na przygotowane dla niego wcześniej tymczasowe posłanie i ludzie z Psiego Anioła zniknęli. Zaczęły się najtrudniejsze i najpiękniejsze dwa tygodnie mojego życia.

Mozart nie chodził prawie w ogóle. Był w stanie zrobić parę kroków po trawniku, ale musiałem tam tego kilkudziesięciokilowego wilczura wynosić na rękach. Nie był w stanie zejść trzech schodków z domu. Ślepy i głuchy, był zdezorientowany, ale momentalnie uznał mnie za swojego pana.

Kiedy wracałem z pracy, natychmiast mnie rozpoznawał, wyciągał do mnie swój ślepy łeb, a jego wyleniały ogon leciutko drgał. Wodził za mną tym łbem wszędzie, gdzie się ruszyłem. Pies bez swojego człowieka jest nikim powiedziała kiedyś znawczyni i miłośniczka zwierząt Dorota Sumińska. Mozart już nie był nikim. Miał swojego własnego człowieka i pierwszy raz w życiu swój własny dom.

Strasznie śmierdział, był potwornie brzydki i miał wyleniałe, matowe futro. A jednak czuło się, że tam w środku jest coś-ktoś, kto czuje i kto jest czymś więcej, niż tylko tym udręczonym ciałem. Siadywałem z nim w ganku wieczorami, gadałem do niego i tak sobie rozmyślaliśmy razem o życiu. Wynosiłem go na trawnik, gdzie wyciągał w przestrzeń nochal i ślepym łbem węszył z oddali jakieś tylko dla siebie zrozumiałe historie. Wszystkie moje własne strachy, stresy, zmartwienia i problemy odeszły gdzieś w kąt. Mozart wypełnił sobą cały mój świat.

Z dnia na dzień było z nim jednak coraz gorzej. Był bardzo słaby. Nocami coraz częściej wył z bólu, a spacer na trawnik stał się prawie niemożliwy bez podtrzymywania go rękami w każdym kroku. Było jasne, że jego czas dobiega końca.

Prawie każdy jego dzień u nas opisywaliśmy na bieżąco na internetowym forum, na którym pierwszy raz o nim przeczytaliśmy i gdzie mnóstwo życzliwych ludzi kibicowało jemu i nam w tej naszej wspólnej wędrówce. Nie mogliśmy i tam się z nim nie pożegnać.

“Don’t die with your music still inside you” – “nie umieraj, kiedy jeszcze w Tobie gra muzyka”… powiedział ktoś. W życiu Mozarta, chociaż miał takie piękne, muzyczne imię, tę muzykę chyba już całkiem zagłuszył ból powykręcanego krzyża i wysiłek, jaki musiał wkładać w każdy ruch swojego ogromnego ciała i w każdy świszczący oddech…  

Mimo moich zachęt postanowił nie chodzić dzisiaj po ogródku, chociaż była ładna pogoda. Rano z trawniczka od razu skierował się do domu. Jak zawsze wiedział dokładnie, czego chce. No to poszliśmy sobie razem do jego ganku, jak zawsze zaczekał aż go dźwignę na jego posłanko i tam sobie obaj siedliśmy na resztę poranka. Myślałem, że będę mu coś opowiadał, ale się nie dało… Po prostu się nie dało… Nagłaskałem za to jego wielkie łbisko pewnie za całe jego życie… aż mrużył oczy i prawie zasypiał ze szczęścia…Co jakiś czas podnosił głowę i wpatrywał się we mnie swoimi niedowidzącymi oczami bardzo intensywnie, chuchając na mnie potężnie tym swoim potwornym oddechem. Mówiłem do niego, że jego oddech zabija, ale miał to gdzieś, stary łobuz…  

W pewnej chwili spojrzał mi prosto w oczy i na długą chwilę nasz wzrok się spotkał… on przecież niby nie widział, ale w tej jednej chwili zdałem sobie sprawę, że on mnie widzi, do samego środka, i ja go widziałem – spotkaliśmy się na moment tam gdzieś w samym środku – nie człowiek i pies, tylko dwa życia… nie zapomnę tego spojrzenia. I bardzo mu za nie jestem wdzięczny… to musiał być Mozart prawdziwy, jakim się czuł naprawdę. Nie ta umęczona istota, którą się stał z czasem, ale dumny, piękny, prawdziwy, królewski wilczur… To spojrzenie było bardzo ciepłe i pogodne, i mówiło “ja wszystko wiem…  wszystko jest dobrze”… Zaraz potem znowu patrzył na mnie niewidzącymi oczami starca i tak sobie czekaliśmy obok siebie…  

Niedługo później przyjechał lekarz a zaraz potem pani Agnieszka. I Mocuś zasnął sobie wreszcie spokojnie, z głową w moich rękach, głaskany przez nas oboje, w swoim własnym posłanku, w swoim własnym domu, w spokoju i czułości obok ludzi, którzy go kochali. Kiedy pomału zamykały mu się oczy, myślałem tylko o tym, że już nie będzie musiał więcej walczyć ze swoim bólem, zmagać się z każdym kolejnym krokiem, skarżyć się w przestrzeń… bać się, kiedy czasem nagle zaczyna brakować mu oddechu… Wypogodził się, zasypiając, uspokoił i tak już pozostał. 

Pani Agnieszka powiedziała o nim, że przez większość życia nie miał szczęścia… to musiała być jednak niezwykła istota, bo potrafił w mnóstwie ludzi obudzić najlepsze uczucia… wystarczy poczytać posty na tym forum, ogłoszenie, które sprawiło, że wzięliśmy do domu ciężko schorowanego olbrzyma…  Mozart pokazał mi we mnie pokłady opiekuńczości, której nigdy bym w sobie nie podejrzewał… Teraz płynie sobie ku swojemu nowemu przeznaczeniu po drugiej stronie tęczy… a każda Wasza dobra myśl o nim, będzie dla niego promykiem słońca… Bywaj zdrów Mocusiu.

Do dziś nie potrafię myśleć ani mówić o Mozarcie bez silnych emocji. Był z nami tylko dwa tygodnie, ale zapadł mi w serce tak, jakby spędził z nami pół życia. Zawsze, kiedy o nim pomyślę, otwiera we mnie najlepsze, najcieplejsze miejsca. Zawsze przypomina mi, że jest gdzieś we mnie cały kosmos czegoś dobrego, czego nigdy wcześniej nie widziałem i co wyrasta daleko poza mnie samego.

Czasem przychodzi taka chwila, kiedy człowiek staje przed jakąś decyzją, jak na rozwidleniu dróg. Jedna droga jest łatwa, a druga trudna. Jeśli wybierzesz tę łatwą, możesz mieć całkiem niezłe życie. Ale jeśli wybierzesz tę trudną, życie otworzy przed Tobą piękno, jakiego istnienia nawet nie podejrzewasz. Taką chwilą był dla mnie moment, kiedy postanowiliśmy odpowiedzieć na to ogłoszenie i wbrew wszelkiemu rozsądkowi przygarnąć starego potwora. Kiedy dziś widzę, co pozostawił we mnie po sobie, to myślę, że to musiał być jakiś anioł.

ZADANIA DO WYKONANIA

  • Poświęć jutrzejszy dzień, a jeśli to dla Ciebie za wiele, to choćby jedną, konkretną godzinę, komuś innemu. Nie myśl o tym, co z tego będziesz mieć ani że to może dla Ciebie kłopot. Wyznacz sobie ten czas i po prostu ofiaruj go za nic komuś drugiemu – człowiekowi, psu, komukolwiek. Zadaj sobie pytanie, co możesz dla niego zrobić – może zadzwonić i pogadać o niczym, może w czymś doradzić, a może po prostu spędzić z nim parę chwil, niczego od niego nie oczekując.
  • Opisz swoje wrażenia z tego doświadczenia w komentarzu pod tym wpisem.
  • Potem udostępnij ten wpis i poproś innych, aby wykonali to samo zadanie i opisali swoje wrażenia. Powodzenia!

Jeśli ten tekst pomógł Ci albo zainspirował, podziel się nim z innymi.
Lubię to!