Jak poczuć się lepiej, kiedy jest Ci źle

Lubię to!
desert plant

Powiedzmy sobie szczerze: każdy miewa gorsze chwile. Nawet wtedy, kiedy zły nastrój dopada Cię bez widocznego powodu, bywa, że trudno się z tego wydobyć i wszystko idzie gorzej. Jest sposób, aby to skutecznie uleczyć – do tego efekt pozostaje na długo.

Streszczenie

  1. Tak zwany zły dzień, albo gorsze chwile, miewa każdy. Nikt z nas tego nie lubi. Do tego nie da się tak po prostu sobie powiedzieć: chcę się czuć lepiej. A człowiek zdołowany dołuje siebie, innych i wszystko robi gorzej.
  2. Gorsze chwile możesz mieć z tysiąca powodów, nawet jeśli nie jesteś kobietą. Możesz martwić się jakimś poważnym, życiowym problemem. Możesz też mieć „doła” bez wyraźnego powodu, chociaż nie bez przyczyny. Może nią być, na przykład, trywialne zachwianie biochemii organizmu, kiedy np. jedna kawa za dużo wypłucze Ci za dużo magnezu. Efekt: nagle zaczynasz odczuwać nieokreślony niepokój.
  3. Mózg, Twój zdolny, ale przewrotny sługa, zaczyna wtedy własną grę. Nieustannie porządkuje dla Ciebie świat, układając miliony danych we wzory, które jesteś w stanie zrozumieć. Inaczej mówiąc przestawia napływające bodźce w magazynie pamięci tak, aby podobne były obok podobnych. Dlatego kiedy pojawia się uczucie niepokoju, mózg podsuwa Ci inne wspomnienia i myśli, które do niego PASUJĄ. Rozumiesz już? Od teraz jeden niepokój napędza kolejny i niedługo przygniatają Cię jak za ciężka kołdra.
  4. Jest sposób, aby się tego ciężaru pozbyć i nie mam tu na myśli wysokoprocentowych środków rozweselających. Te działają krótko i mają paskudne efekty uboczne. Sposób, o którym Ci opowiem, działa na długo, zawsze, a jego efekty uboczne, jeśli występują, są wyłącznie pozytywne. 

Całość

Czemu nie mogę kazać sobie lepiej się poczuć

Nawet najsilniejszy człowiek nie podniesie sam siebie za uszy do góry. Tak samo nawet najmądrzejsi ludzie nie mogą nakazać sobie po prostu dobrze się czuć, kiedy czują się źle.

Zły nastrój, „dół”, chandra albo po prostu uczucie ciężaru, często towarzyszy ludziom, zmagającym się z jakimś długotrwałym, życiowym problemem. Może też być wynikiem zachwiania biochemii organizmu, np. pod wpływem zmęczenia, poważnego niewyspania, nadmiaru kawy itp. Zaburzenie poziomu magnezu czy potasu natychmiast wywołuje uczucie niepokoju. Taki „mineralny” niepokój dobrze znają sportowcy – kiedy trenowałem do maratonu i w tygodniu przebiegałem po kilkadziesiąt kilometrów przez kilkanaście tygodni, nauczyłem się rozpoznawać niedobór magnezu. Nagle w sercu pojawiała się narastająca mieszanina niepokoju i strachu bez żadnego powodu – ale bardzo realna. W tym wypadku wystarczyło dostarczyć organizmowi magnez i po kłopocie. Niestety nie wszystkie życiowe problemy da się tak rozwiązać. Taki stan łatwo też przechodzi w nawyk – ani się obejrzysz, jak nawraca.

Nie dziw się: mózg to superkomputer, który ma jedno zadanie: zapewnić Ci przetrwanie. Każdego dnia zalewa go ocean bodźców. Aby w nim nie utonąć i umożliwić Ci sprawne funkcjonowanie, mózg porządkuje napływające informacje, grupując podobne z podobnymi. Dlatego jeśli pojawia się u Ciebie uczucie niepokoju, bo obawiasz się, czy Twój chłopak Cię nie zdradza, za chwilę mózg usłużnie naciśnie odpowiednie guziki i z otchłani pamięci wydobędzie inne sprawy, które kojarzą się z tym samym uczuciem – zapomniane badania okresowe, które należało powtórzyć, wpadka w pracy, która jeszcze się nie wydała i wiele innych, które kiedykolwiek Cię zaniepokoiły.

Jest taka scena w fenomenalnym filmie „Depresja Gangstera”, kiedy główny bohater, grany przez Roberta DeNiro, uprawia seks z prostytutką. Dziewczyna widzi, że jej klient jest jakiś zamyślony i pyta: myślisz o żonie? Na to gangster machinalnie odpowiada: nie. Po chwili nagle podnosi na nią wzrok i wściekły dodaje: cholera, teraz już tak! Właśnie tak działa mózg. Łączy myśli i uczucia, które mu się podsunie albo które jakoś pasują do siebie. I tak poprzez łańcuch skojarzeń jeden niepokój rodzi kolejny, a potem układają się one w nawyk, jak kostki domina. Teraz już tylko wystarczy potrącić pierwszą, aby łańcuch cały ożył.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia

Bardzo wiele zależy od punktu widzenia czyli tego, co uznajesz w tym momencie za najważniejsze. Nie da się tak po prostu usunąć z życia wszystkich przyczyn swojego niepokoju. Ale zły nastrój, „gorsze chwile” itp. to specyficzne zaburzenie uwagi. Twoje zmartwienie, albo fizyczne uczucie niepokoju, zaczyna przesłaniać Ci nieproporcjonalnie dużą część pola widzenia, jakby inne rzeczy stawały się mniej ważne. Twój problem, albo tylko uczucie z nim związane, Ty sam, stajesz w centrum uwagi. Niepokój to objaw bezradności, a więc w centrum uwagi staje teraz bezradność. To już samonapędzający się mechanizm.

Kiedy się martwisz, nawet tylko pod wpływem niedoboru magnezu, np. wypłukanego przez kawę, mózg uruchamia kilka mechanizmów obronnych. Między innymi, powoduje wyrzut do krwi kortyzolu – hormonu stresu, który kiedyś ewolucyjnie miał nam dodawać siły i szybkości w momencie zagrożenia. Natura jednak nie przewidziała, że pomysłowy człowiek wymyśli sobie sytuacje, w których ten „moment” może trwać całymi dniami albo nawet tygodniami. Gdyby przewidziała, wytworzylibyśmy sobie przez tysiące lat jakiś mechanizm neutralizowania kortyzolu i innych podobnych mikrokosmosów. Ludzie sami więc próbują na różne sposoby je neutralizować. Jedni za pomocą alkoholu – niestety zmienia on biochemię organizmu tylko do wytrzeźwienia. Do tego powrót do rzeczywistości często boli bardziej niż to, co nas skłoniło, aby z niej uciec. Inni – za pomocą np. afirmacji albo odwracania sobie uwagi na siłę: uciekania w gry komputerowe albo obsesyjne przyspawanie do telewizora.

Rozwiązanie masz od zawsze w zasięgu ręki

Tymczasem jasna część naszej natury dostarcza nam naturalnego rozwiązania. Niedawno natrafiłem na maksymę Bookera T. Washingtona, nieznanego szerzej w Polsce murzyńskiego działacza praw człowieka w USA z przełomu XIX i XX wieku: Jeśli chcesz podnieść się na duchu, podnieś na duchu kogoś innego. Ja rozumiem to szerzej: jeśli chcesz lepiej się poczuć, zaopiekuj się kimś innym i spraw, żeby on lepiej się poczuł. Wyobraź sobie płonący budynek, który w każdej chwili może się zawalić w morzu ognia. Czy zgodziłabyś się wejść do niego, aby wyciągnąć z pożaru teczkę z pieniędzmi? Nie? A gdyby chodziło nie o teczkę z pieniędzmi, tylko o Twoje dziecko? Wszystko zależy od punktu widzenia, a nic lepiej nie leczy z nadmiernego skupienia się na sobie od skupienia się na innych.

Przekonałem się o tym na własnym przykładzie, kiedy kilka lat temu poruszeni apelem w internecie, zdecydowaliśmy się z żoną przygarnąć ze schroniska starego, schorowanego psa. Mozart mieszkał tam całe życie, ale jego opiekunowie nie byli w stanie w ostatnich tygodniach jego życia zapewnić mu opieki, którego to wielkie, teraz już bezradne psisko potrzebowało. To był akurat bardzo trudny czas w naszym własnym życiu – utrata pracy i wynikające z tego problemy itp. Ale Mozart zmienił w nim wszystko. O nic nie prosił i nie skarżył się, ale tak, jak umiał, okazywał wdzięczność za każdy gest. Nigdy nie myślałem, że dając komuś, nawet psu, coś z siebie, tak dużo dostajemy. Nagłe pojawienie się Mozarta w naszym życiu i opieka nad nim przestawiły proporcje wszystkich spraw. Jego każda kolejna noc bez bólu, każdy krok, który udało mu się zrobić na trawniku, dawał nam falę radości. Chociaż przecież nasze życiowe problemy nie zniknęły. Nadal to był najtrudniejszy czas w naszym życiu. Ale nic nie równało się z uczuciami, jakie w nas wzbudził. Jego losy na bieżąco opisywaliśmy na forum Dogomanii, poprzez które do nas trafił. Opisaliśmy tam też pożegnanie z nim, którym tutaj się z Tobą podzielę. Bo Mozart nie wahałby się  opowiedzieć Ci swojej historii, jeśli mogłaby stać się dla Ciebie jakąś inspiracją.

“Don’t die with your music still inside you” – “nie umieraj, kiedy jeszcze w Tobie gra muzyka”… powiedział ktoś. W życiu Mozarta, chociaż miał takie piękne, muzyczne imię, tę muzykę chyba już całkiem zagłuszył ból powykręcanego krzyża i wysiłek, jaki musiał wkładać w każdy ruch swojego ogromnego ciała i w każdy świszczący oddech…

Mimo moich zachęt postanowił nie chodzić dzisiaj po ogródku, chociaż była ładna pogoda. Rano z trawniczka od razu skierował się do domu. Jak zawsze wiedział dokładnie, czego chce. No to poszliśmy sobie razem do jego ganku, jak zawsze zaczekał aż go dźwignę na jego posłanko i tam sobie obaj siedliśmy na resztę poranka. Myślałem, że będę mu coś opowiadał, ale się nie dało… Po prostu się nie dało… Nagłaskałem za to jego wielkie łbisko pewnie za całe jego życie… aż mrużył oczy i prawie zasypiał ze szczęścia…Co jakiś czas podnosił głowę i wpatrywał się we mnie swoimi niedowidzącymi oczami bardzo intensywnie, chuchając na mnie potężnie tym swoim potwornym oddechem. Mówiłem do niego, że jego oddech zabija, ale miał to gdzieś, stary łobuz…

W pewnej chwili spojrzał mi prosto w oczy i na długą chwilę nasz wzrok się spotkał… on przecież niby nie widział, ale w tej jednej chwili zdałem sobie sprawę, że on mnie widzi, do samego środka, i ja go widziałem – spotkaliśmy się na moment tam gdzieś w samym środku – nie człowiek i pies, tylko dwa życia… nie zapomnę tego spojrzenia. I bardzo mu za nie jestem wdzięczny… to musiał być Mozart prawdziwy, jakim się czuł naprawdę. Nie ta umęczona istota, którą się stał z czasem, ale dumny, piękny, prawdziwy, królewski wilczur… To spojrzenie było bardzo ciepłe i pogodne, i mówiło “ja wszystko wiem… wszystko jest dobrze”… Zaraz potem znowu patrzył na mnie niewidzącymi oczami starca i tak sobie czekaliśmy obok siebie…

Niedługo później przyjechał lekarz a zaraz potem pani Agnieszka. I Mocuś zasnął sobie wreszcie spokojnie, z głową w moich rękach, głaskany przez nas oboje, w swoim własnym posłanku, w swoim własnym domu, w spokoju i czułości obok ludzi, którzy go kochali. Kiedy pomału zamykały mu się oczy, myślałem tylko o tym, że już nie będzie musiał więcej walczyć ze swoim bólem, zmagać się z każdym kolejnym krokiem, skarżyć się w przestrzeń… bać się, kiedy czasem nagle zaczyna brakować mu oddechu… Wypogodził się, zasypiając, uspokoił i tak już pozostał.

Pani Agnieszka powiedziała o nim, że przez większość życia nie miał szczęścia… to musiała być jednak niezwykła istota, bo potrafił w mnóstwie ludzi obudzić najlepsze uczucia… wystarczy poczytać posty na tym forum, ogłoszenie, które sprawiło, że zamiast małego, zdrowego staruszka, wzięliśmy do domu ciężko schorowanego olbrzyma… Mozart pokazał mi we mnie pokłady opiekuńczości, której nigdy bym w sobie nie podejrzewał… Teraz płynie sobie ku swojemu nowemu przeznaczeniu po drugiej stronie tęczy… a każda Wasza dobra myśl o nim, będzie dla niego promykiem słońca… Bywaj zdrów Mocusiu. 

Mocuś odszedł w południe 27 listopada 2009, w ciepły, słoneczny dzień, otoczony przyjaciółmi i mnóstwem dobrych życzeń wszystkich, którzy towarzyszyli mu swoimi myślami w jego ostatnich dniach. Nawet nasze psy uszanowały spokój tej chwili, niczym jej nie zakłócając.

ZADANIA DO WYKONANIA

  • Jeszcze dzisiaj wybierz kogoś, komu dziś, a najdalej jutro, dasz coś z siebie – może zadzwoń i pogadaj bez powodu, a może powiedz coś, co sprawi, że poczuje się lepiej. A może po prostu powiedz, jak bardzo ten ktoś jest dla Ciebie ważny.

Jeśli ten tekst pomógł Ci albo zainspirował, podziel się nim z innymi.
Lubię to!