Różni guru rozwoju osobistego często mówią o potędze tzw. „pozytywnego myślenia” i języka. Ale jeśli nie odpowiada Ci zaklinanie rzeczywistości, poczytaj o tym, kiedy słowa jednak mają moc i jak mogą zmieniać życie na lepsze.
Streszczenie
- Słowa mają większą moc, niż samo przekazywanie informacji. Spróbuj powiedzieć coś do siebie w sposób całkowicie sprzeczny ze swoim wyobrażeniem o sobie – jeśli masz wysoką samoocenę, obrzuć siebie w myślach najgorszymi obelgami, a jeśli niską – obsyp się komplementami i czułościami. Poczujesz dosłownie fizyczny opór. A to tylko początek.
- W sytuacjach ekstremalnych, które z zasady wymuszają na nas uczciwość ocen, ludzie próbują używać języka, aby zaklinać rzeczywistość. Paradoks Stockdale’a pokazuje, jak mowa potrafi nas prowadzić na manowce i może dosłownie kosztować nas życie, albo je uratować.
- Pierwszy krok, aby Twoje słowa zaczęły mieć moc, zmieniającą rzeczywistość, jest dostępny od ręki: od teraz dotrzymuj słowa. Jeśli komuś coś obiecasz, zrób to, nawet jeśli to trudne. Traktuj obietnicę jak przysięgę. Szybko uwolnisz się od wiecznie niezałatwionych spraw i ciężaru wymyślania coraz to nowych wymówek.
Całość
Słowa to więcej, niż tylko sucha informacja
Wiele lat temu gdzieś przeczytałem, że jeśli człowiek ma problem z samoakceptacją, to znaczy widzi siebie nadmiernie krytycznie, można zacząć to zmieniać od mówienia do siebie inaczej. Konkretnie autor radził stanąć przed lustrem, kiedy nikt inny tego nie widzi, i patrząc sobie samemu w oczy powiedzieć do siebie „kocham cię”. Wydało mi się to idiotyczne. Poczynając od takich wyznań wobec samego siebie po fakt, że dlaczego miałbym mieć problem z wypowiedzeniem czegokolwiek.
Jednak z czystej ciekawości tego samego dnia wieczorem zamknąłem się w łazience, puściłem gorącą wodę do wanny, stanąłem na wprost ogromnego na całą ścianę lustra i spojrzałem sobie w oczy. „Nie, to jakiś idiotyzm” powiedziałem do siebie. Kiedy chwilę potem nadal nie potrafiłem powiedzieć do siebie „kocham cię”, zrozumiałem, że coś w tym jednak jest. W końcu zmusiłem się, aby to wykrztusić, skrępowany i zażenowany, a chwilę potem aż cały się otrząsnąłem, jakbym chciał z siebie zrzucić coś nieprzyjemnego.
Od tego dnia, początkowo niechętnie i nawet z pewnym obrzydzeniem, zacząłem powtarzać to ćwiczenie. Na początku czułem się, jakbym głaskał groźnego psa, który pod byle dotknięciem warczy. Ale stopniowo ta niechęć ustąpiła pewnej ciekawości, a potem to już poszło.
Jeśli świat nauczył Cię widzieć siebie w krzywym zwierciadle uprzedzeń i ocen innych, zacznij to zmieniać od tego, co jest najłatwiej dostępne – słów, jakich używasz wobec siebie samej. Przekonasz się, że słowa to nie tylko puste etykietki. Słowa, jakie kierujesz do siebie, zresztą także wobec innych, coś zmieniają naprawdę. Ta zmiana jest bardzo realna. I ma ogromny wpływ na Twoje życie.
Paradoks Stockdale’a: kiedy złe kończy się dobrze
Admirał Jim Stockdale to amerykański bohater czasów wojny wietnamskiej. Spędził osiem koszmarnych lat w wietnamskim obozie jenieckim, regularnie poddawany torturom i z trudem przeżywający każdy kolejny dzień.
Do historii przeszedł jako człowiek, który w tych trudnych warunkach potrafił wspierać innych, m.in. stworzył system kodowanego przekazywania informacji między więźniami i uratował życie wielu swoim współtowarzyszom. Po uwolnieniu wspominał, że pierwszymi, którzy w tych warunkach się załamywali i ginęli byli optymiści, którzy wmawiali sobie, że ten koszmar zaraz się skończy. Ci, którzy bez żadnych podstaw mówili „wyjdziemy na Święta”, „wyjdziemy na Wielkanoc”, „wyjdziemy na wiosnę”.
Kiedy nadchodziły te Święta czy wiosna, a uwolnienie nie następowało, nie potrafili unieść zawodu i na nowo nabrać sił do czekania. To właśnie nazywam zaklinaniem rzeczywistości – pustą afirmacją, za którą nic nie stoi i z której nic w życiu nie wynika.
Stockdale jednak przeżył. Kiedy go zapytano, jak to zrobił, odpowiedział: „zawsze wierzyłem, że przetrwam. Ale patrzyłem twardo na fakty, a fakty mówiły: nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Zaakceptowałem to”. Na tym właśnie polega paradoks Stockdale’a: mocno coś postanowić, ale stać równie mocno na ziemi i samego siebie nie oszukiwać.
Nie popadać w skrajności to sztuka, której warto się nauczyć. Wmawianie sobie pustych zaklęć bez żadnych podstaw nie prowadzi daleko, a w sytuacjach ekstremalnych może skończyć się tragicznie. Podobnie jednak jak okładanie siebie i innych po głowie czarnowidztwem. Mój znajomy, chyba z powodu niełatwych życiowych doświadczeń, woli nastawić się, że raczej będzie źle, niż że będzie dobrze. Żeby się nie rozczarować. Dlatego co i raz częstuje siebie i świat ponurymi prognozami: „no to teraz koniec”, „jest fatalnie, tamta sprawa leży i jeszcze chwila, a się z tego nie podniesiemy”. Za każdym razem, kiedy słyszę takie słowa, czuję się, jakbym właśnie dostał pięścią w brzuch. Muszę zdobyć się wtedy na siłę i „wyprostować” ponownie.
Słowa bezpodstawnie pozytywne, tak samo jak bezpodstawnie negatywne, oddalają Cię od rzeczywistości. Jim Stockdale przeżył, bo powiedział sobie, że przetrwa – takie było jego postanowienie – ale też nie oszukiwał siebie, że ma wpływ na cokolwiek poza własnym nastawieniem. Dzięki temu był bliżej rzeczywistości i prawdy. Może ledwie trzymał się na nogach, ale nie upadał, a przez to nie musiał się zdobywać na wysiłek podnoszenia się raz po raz. Uważaj, jak do siebie mówisz. Nie czaruj. Po prostu mów, jak jest, a zaskoczy Cię Twoja własna wewnętrzna siła.
Pierwszy krok do magii słów: dotrzymuj słowa
Prowadzę firmę, specjalizującą się z szybkiej nauce angielskiego dla dorosłych. Swego czasu rozmawiałem z jednym z najbogatszych polskich przedsiębiorców, prosząc go, aby umożliwił mi zaprezentowanie naszej oferty w jego wielkiej firmie. W pierwszej chwili powiedział, że teraz jest bardzo zajęty i mam się odezwać za 2-3 miesiące. Ale po chwili wycofał się z tego mówiąc: „Wiesz co, jednak nie. Wprowadzam teraz kolejną spółkę na giełdę, będziemy wszyscy potwornie zajęci – nie chcę ci czegoś obiecywać, a potem nie dotrzymać”..
Z jakiegoś powodu te słowa utkwiły mi w pamięci. Coś w nich długo nie dawało mi spokoju. W sumie czemu miałby mi nie obiecać, myślałem sobie, przecież najwyżej nic z tego nie wyjdzie. Znam go jednak od lat i podziwiam, bo to bardzo niezwykła osobowość. To zdarzenie zainspirowało mnie więc wtedy do dotrzymywania obietnic. Małych i dużych. Po niedługim czasie okazało się, że niedotrzymywanie słowa zaczęło mnie uwierać. Ale odkryłem przy tym drugą stronę medalu – teraz kiedy coś obiecuję, to już w połowie to się stało, bo wszystko nagle zaczyna mi w tym sprzyjać.
Są ludzie, którzy nie cierpią się spóźniać. Po prostu fizycznie ich to boli. Są też tacy, którzy spóźniają się zawsze i w ogóle tego nie zauważają. Jak myślisz, której grupie jest łatwiej być na czas, wtedy, kiedy chcą zdążyć, np. na pociąg albo samolot? Nawyk punktualności daje siłę do jej przestrzegania – ludzie punktualni są punktualni bez wysiłku. Ze słowami jest podobnie. Jeśli swoje własne słowa traktujesz poważnie, wtedy zaczynają działać, jak magiczne zaklęcie – słowo dane ma moc, na której się oprzesz. Fizycznie popycha Cię wtedy do działania.
Zadanie do wykonania
Postanów sobie, że przez najbliższe trzy dni dotrzymujesz KAŻDEJ obietnicy, jaką komuś dajesz. Jeśli mówisz, że zadzwonisz, to dzwonisz, jeśli masz wysłać maila, wysyłasz. Nie ma wyjątków. A po tych trzech dniach, zacznij od nowa. Za 30 dni Twoje słowa będą miały magiczną moc. A lista wiecznie niezałatwionych spraw w Twoim życiu zacznie się szybko kurczyć.
Jeśli ten tekst pomógł Ci albo zainspirował, podziel się nim z innymi.